Plany na popołudnie bogate. Najpierw wybraliśmy się nad ocean. Dawno nie byliśmy, stęskniłam się. Chłopcy oczywiście wybrali plażę w Ballybunnion. Na miejscu wszystko po staremu. Zaczęliśmy obowiązkowo od placu zabaw.
Na plaży odpływ więc mogliśmy eksplorować dawno nie odwiedzaną część klifu.
Ballybunnion |
Pogoda cudowna, żadnego wiatru. Po drodze spotkaliśmy kraba.
Pływał beztrosko w rozlewisku, które pozostało przed odpływem. Brzdąc mnie uspokajał:
- Nie bój się, krab nie jest strasny.
Niestety chwilę później się rozmarudził i nie udało mi się dotrzeć do linii wody. M. poszedł ze starszymi chłopcam sam.
Co tam, że mokro, skoro mamy dużą plażę to trzeba koniecznie powłazić do jaskiń.
Porysowali trochę na pisaku i ruszyliśmy do Tralee.
Na miejscu podzieliliśmy się na grupy i w 25 minut udało nam się załatwić zakupy w trzech różnych częściach miasta.
Na koniec najprzyjemniejsza część wieczoru czyli urodzinowy grill u dziecka młodszego. Kuba stanął na wysokości zadania i zaszalał z wyżerką.
Tymczasem Brzdąc z Bzykiem pod wpływem Filipa zafascynowali się lalką dzidziusiem. Przewijali, karmili i usypiali. Tak ich wciągnęło, że na do widzenia mam bliźniaczek pożyczyła im po lalce :D.
Było tak fajnie, że do domu wróciliśmy dopiero po jedenastej.
Niesamowite widoki.
OdpowiedzUsuńZazdroszczę widoków.
OdpowiedzUsuń