Pojechaliśmy do Limercku. M. postanowił wystartować w wyścigu.
W dużym mieście też ładnie jesiennie.
Udało nam się nawet znaleźć kilka kasztanów.
Wszystko odbywało się nad rzeką. M poszedł odebrać pakiet startowy a my, dzięki uprzejmości pani w turkusowym płaszczyku, karmiliśmy ptaszory.
Bieg rozpoczął się o trzynastej. Obejmował dwa dystanse, pięcio i dziesięcio kilometrowy. M. biegł ten dłuższy. Na starcie atmosfera gorąca.
M. lekko zestresowany.
Pobiegł
Chłopcy kibicowali z wielkim entuzjazmem, przy okazji zawieraali znajomości z dziećmi innych uczestników i wcinali wymuszone lizaki
Na mecie nie mogli się doczekać na tatę. Na szczęście dobiegł ;).
Skoro jesteśmy w dużym mieście to obiad niestety w MD obowiązkowo z balonikami
Bestia z Bzykiem nie mogli się dogadać gdzie usiądziemy więc jedli osobno.
Później oczywiście plac zabaw. Pojechaliśmy do People's Park.
Takie cuda można zrobić z pnia po zwalonym drzewie.
Brzdąc się nie załapał bo zasnął a Bzyk poczuł się gorzej więc nie zabawiliśmy długo. Podobno liczy się jakość a nie ilość.
A wieczorem...
Ole, ole, ole, ole...
WYGRALIŚMY i jedziemy do Francji :D.
Słodko-gorzki smak zwycięstwa.
Do końca meczu wytrwał tylko najmłodszy.
Które miejsce zajął?
OdpowiedzUsuń