Brzdąc bawił się w ulubioną ostatnio szkołę.
Na szczęście koło południa się przetarło. Popołudniowy spacer był uratowany. M. pobiegł swoje 10 km i umówiliśmy się jak zwykle na tarasie widokowym.
Ruszyliśmy trasą dawnych torów, z których teraz pozostał tylko nasyp i tunel.
Przy drodze urzekły mnie pozostałości lini telegraficznej. Słupy w kilku odsłonach.
Droga też bardzo malownicza.
Chłopcy z M. wybiegli do przodu a ja z Bzyczkiem idąc powoli rozkoszowaliśmy się pięknem okolicy. Bzyka najbardziej zachwycały kamyczki :D.
Po drodze spotkaliśmy krowy:
- Patrz tam są krowy! Ctery.
- Chyba raczej dwie?
- Tak dwie. Dlacego są dwie?
- Żeby im nie było nudno.
- Dlacego tu są krowy?
- Bo jedzą trawę.
- Dlacego jedzą trawę?
- Żeby miały dużo siły.
- Siły? Po co?
- Chodź już bo nam tata z chłopcami uciekli.
Wiem, że dzieciom należy wszystko cierpliwie tłumaczyć ale pomysł już mi się kończą.
W końcu dogoniliśmy starszyznę przed tunelem. Chłopcy się trochę bali ale postanowili przejść go z nami.
Było ciemno, wiało i kapało nam na głowę ale na szczęście już od wejścia widzieliśmy wyjście.
Po drugiej stronie było dokładnie tak samo fajnie jak z pierwszej. Tylko zieleń ciut ciemniejsza.
Zmarzliśmy więc pora wracać. Podczas przeprawy powrotnej jakby nieco mniej dokuczał nam przeciąg.
Brzdąc prewencyjnie postanowił skorzystać z uprzejmości taty.
M. w kocu bo miał na sobie tylko strój do biegania.
Poza piękną jesienią wypatrywaliśmy też letnich akcentów. Kwiatów oczywiście była masa, tylko w kolorowych liściach słabiej je widać.
A Bzyk udawał Statuę Wolności ;).
Ganianie z kijami było fajniejsze niż widoki.
Znaleźliśmy dom na wypadek niespodziewanej konieczności nocowania w okolicy.
I choinkę idealną, która niestety nie zmieści się do naszego salonu :(.
Tuż przed parkingiem wypatrzyliśmy kolejną tęczę.
"Iść, ciągle iść w stronę tęczy" ;)
Do domu wracaliśmy przez wzgórza, żeby chłopcy przy okazji mogli popatrzeć na wiatraki, które tak lubią. Dzięki temu mogliśmy między innymi obejrzeć wejście do tunelu z góry i podziwiać najbliższą okolicę.
Po powrocie obowiązkowo gorąca herbata z cytryną i późny obiad. Weekendowo wię niec bardziej czasochłonnie niż w tygodniu: polędwiczka wieprzowa zawijana w bekonie, faszerowana szpinakiem z czosnkiem i śmietaną. Do tego sałatka ze świeżego szpinaku baby i ziemniaki z małem czosnkowym. Pycha!
Gdyby nie wieczorna histeria chłopców spowodowana koniecznością umycia głowy, mogłabym powiedzieć, że to był dzień idealny :D.
Magiczne miejsce
OdpowiedzUsuń