niedziela, 7 czerwca 2015

Piknik pod Wiszącą Skałą

Dzieciaki od rana postanowiły pokazać kto na prawdę rządzi w tym domu. W ramach pacyfikacji dostali telefony. Tym razem nie mieli ochoty na aplikacje tylko chcieli się bawić w fotografa. W efekcie mam trylion niepowtarzalnych selfie ;).


Bestia narzekał na ból brzucha. Odmawiał jedzenia i prosił o miętę. Zapowiadała się "fajna" niedziela.
Wybieraliśmy się na obiad do babci więc usiłowaliśmy położyć dzieciaki wcześniej. ponieważ się nie udawało M. postanowił ich przewietrzyć. Przy ubieraniu okazało się, ze buty Bestii na dwór nie nadają się już zupełnie do niczego. M postanowił je wyrzucić. Bestia zareagował histerycznie: "Proszę zostaw mi je na pamiątkę, tak bardzo je lubię". Jasne, postawimy mu je na półce w pokoju!. M. wygrzebał kupione jeszcze zimą inne buty, nieużywane z racji tego, że sznurowane. Tymczasem Bestia stwierdził, że tak źle się czuje, że zostanie jednak w domu. 
Bzyk widząc "nowe" buty Bestii zaczął rozpaczać, że on nie ma żadnych sznurowanych a też by chciał. Oboje próbowaliśmy opanować sytuację. W między czasie Brzdąc pałętając się na chodniku przy domu postanowił przygarnąć martwego ptaszka. Masakra! Nie widziałam tego ale mdliło mnie kiedy szorowałam mu ręce.
W końcu sytuację udało się z grubsza opanować.
Bestia powinien był pójść na uroczystą mszę z procesją ale z racji złego samopoczucia został w domu.
Jeszcze nie doczytałam co to za święto ale z grubsza wyglądało jak nasze Boże Ciało. Nie wiedziałam tylko, że procesja przechodzi koło naszego domu i że mieszkańcy na tę okoliczność stawiają ołtarzyki w drzwiach.

Ponieważ chwilę wcześniej zadzwoniła babcia z informacją, że kolacyjnego grilla jemy u nas, w naszych drzwiach zamiast dewocjonaliów stał mop.

W trakcie kiedy na szybko rozmroziłam bigos i machnęłam zapiekankę warzywną, M odgruzował dół i udało się ogarnąć bałagan ze strzyżenia żywopłotu, rodzina usiłowała się do nas dodzwonić z informacją, że nastapiła kolejna zmiana planów i grilla robimy jednak w plenerze. Cóż... mniej sprzątania na poniedziałek ;).
Wrzuciłam popcorn do mikrofalówki i poszłam się kąpać. Bzyk i Brzdąc właśnie wstali i postanowili dotrzymać mi towarzystwa. Bzyk jest teraz na etapie fascynacji piersiami i ciągle pyta po co je mam. Słysząc po raz kolejny, że to do karmienia dzidziusiów, zarzuca Brzdąca pytaniami jak dał radę ciągnąć mleko i czy mu smakowało.
Po wyjściu z pod prysznica okazało się, że na dole mamy zadymienie trzeciego stopnia. Nie mogliśmy zlokalizować źródła. Zapiekanka i bigos wyglądały na niespalone. 
Pootwieraliśmy okna i ruszyliśmy do babci. Obiad jak zwykle pyszny.
Zaraz potem, po małych przygodach, udało nam się dotrzeć do parku. Dzieciaki już tu kiedyś były ale ja nie spodziewałam się, że to takie fajne miejsce. Kiedyś musimy się tu koniecznie wybrać na cały dzień.
W trakcie spaceru wspięliśmy się na górkę, która tak jakoś, przypomniała nam o "Pikniku pod Wiszącą Skałą". Przy okazji dowiedziałam się, że wbrew sugestii z początku filmu cała historia jest fikcją.
Odśpiewaliśmy Iśce "Sto lat" via skype, poskubaliśmy trochę grillowego jedzenia (byliśmy krótko po obiedzie), pospacerowaliśmy i pełni wrażeń wróciliśmy do domu.
Po powrocie, robiąc dzieciakom mleko M. odkrył źródło zadymienia i koszmarnego zapachu, który niestety nie wywietrzał podczas naszej nieobecności. Okazało się, że zapomniałam o popcornie w mikrofalówce! Niestety w całym domu jeszcze "pachnie". Jak zwykle chciałam za dużo, za szybko ;).
Przed snem Bzyk zafundował mi rozmowy z serii s-f. Skrzętnie je zanotowałam ale zostawiam je sobie na notkę z nudnego dnia ;).

 Literówki i stylistykę oraz wklejanie zdjęć odkładam na jutro, bo się późno zrobiło :D.
Dobranoc.



2 komentarze: